Czym jest INCI?

„INCI to międzynarodowe nazewnictwo składników kosmetyków (ang. International Nomenclature of Cosmetic Ingredients, INCI) – system nazewnictwa mający na celu ujednolicenie nazewnictwa składników kosmetyków. Obecnie według prawa Unii Europejskiej we wszystkich krajach członkowskich produkty kosmetyczne muszą mieć opis składników.”

Należy też dodać, że:

„W systemie INCI stosuje się angielskie nazwy związków chemicznych oraz łacińskie nazwy roślin.”

Skoro już wiemy czym jest INCI, spróbujmy dokonać jego analizy na przykładzie wspomnianego kremu do twarzy „anti-age” pewnej znanej i popularnej firmy drogeryjnej. Ot on:

INCI

Czy w momencie zakupu kremu, widząc taką listę, jesteście w stanie zorientować się jaki właściwie produkt kupujecie i co on dokładnie zawiera?

Od razu się przyznam, że nigdy nie zwracałam uwagi na tego typu drobne druczki, bo po pierwsze nie byłam w stanie nic z tego zrozumieć, a po drugie, po co się wczytywać, skoro firma jest poważna, więc skład takiemu kremu to na pewno jakiś majstersztyk przebogaty w dobroczynne składniki. Wystarczył mi napis „anti-age” na opakowaniu i znane logo.

Potrafiłam jedynie rozszyfrować pierwszy i ostatni składnik, czyli „Aqua” i „Parfum” 😊

Później dowiedziałam się co oznacza „Petrolatum” (wazelina) i „Paraffinum Liquidum” (parafina ciekła).

Następnie odkryłam czym są tzw. „parabeny”. Ich nazwy zaczynają się od „ethyl”, „methyl”, „propyl” czy „butyl”. Od razu podpowiem, że nie są one korzystne dla naszej skóry.

W składach szukałam też słów „extract” lub „oil”, ponieważ z reguły odnoszą się one do wyciągów roślinnych i naturalnych olejów, które są przecież pożądanymi składnikami.

Zwrot „z reguły” nie jest przypadkowy, bo okazało się, że firmy kosmetyczne stosują nazwę „mineral oil” jako zamiennik do „paraffinum liquidum”, a więc „parafina ciekła”. Oops …

Następnie przyszła kolej na silikony. Nie dość, że podobnie jak filtry słoneczne były wszędzie (krem na dzień, na noc, BB, CC, Fluid itp.), to jeszcze w całkiem sporych ilościach i pod postacią kilku różnych substancji.

Silikon, podobnie jak woda destylowana, jest składnikiem obojętnym. Nie wnika w skórę tylko działa na jej powierzchni. Silikony są dozwolone do stosowania nawet w wyższych stężeniach. Sam fakt, że nie powodują alergii, stawia je prawie na podium „drogocennych” składników w przemyśle kosmetycznym. Ich zastosowanie to rzekome przedłużenie trwałości makijażu, zmniejszenie nieestetycznego błyszczenia. Paradoks polega na tym, że dzieje się dokładnie odwrotnie. Istnieją bowiem badania, które wykazują, że coraz więcej kobiet ma przetłuszczającą się cerę właśnie z powodu nadmiernego stosowanie kosmetyków z zawartością silikonów. Zasada jego działania jest bowiem taka sama jak w przypadku smarowania ust wazeliną, ponieważ oba te składniki blokują parowanie wody. Jednocześnie działają one niejako jak magnez wyciągając wodę ze skóry, co doprowadza w konsekwencji do jej przesuszenia, a to z kolei sprawia, że ponownie sięgamy po „kojący” krem z następnym silikonem i błędne koło się zamyka.

Wyszukanie kilku naprawdę dobroczynnych składników w gąszczu tych obojętnych, lub wręcz szkodliwych, stało się dla mnie nie lada wyzwaniem. Dodatkowo, nawet gdy już znalazłam jakiś wartościowy, to jego miejsce było co najwyżej w połowie długiego INCI. Ktoś spyta „Cóż z tego, że w połowie?”. Otóż pierwszą i najważniejszą zasadą w INCI jest to, że pozycje znajdujące się na początku listy to te, których w kosmetyku jest najwięcej. Inaczej mówiąc, im dalej na liście jest dany składnik, tym jest go mniej.

Pozycje 1-16, czyli ok. 90% zawartości kremu.

Spróbujmy teraz rozszyfrować choć część składu naszego przykładowego kremu anti-age.

Na pierwszym miejscu jest „Aqua/Water”, czyli woda, a ściślej mówiąc – woda destylowana. Woda destylowana to zwykła woda poddana procesowi destylacji. W jej trakcie zostaje ona pozbawiona soli mineralnych oraz większości innych substancji, które się w niej zazwyczaj znajdują. Jest to składnik zupełnie obojętny dla naszej skóry.

Kolejnym komponentem jest „Glyceryn”, czyli gliceryna, która ma zdolności pochłaniania i wiązania wody. Jest to bodaj najlepszy składnik tego kremu. Jest na wysokiej drugiej pozycji, czyli możemy przyjąć, że w kremie jest go dość dużo… Być może nawet 5%.

W tym miejscu należy wspomnieć, że przyjmuje się, że krem drogeryjny składa się w 60–70% z wody, tak więc pozostaje niewiele miejsca na resztę składników. Zaledwie 30-40% objętości słoiczka.

O ile akceptuję glicerynę w kremach do rąk i do ciała, o tyle w kremach do twarzy nie powinna się znaleźć. Nie jest szkodliwa, ale ponieważ istnieje wiele dużo bardziej skutecznych składników, to zwyczajnie szkoda na nią miejsca.

Zatem na dwóch pierwszych pozycjach mamy wodę destylowaną i glicerynę.

Sprawdźmy teraz co się kryje pod nazwą „Homosalate”, które jest na miejscu nr 3. Może jakiś cudowny olej lub masło? Niestety nie.

„Homosalate” to związek chemiczny będący filtrem UVB. Jego maksymalne dopuszczalne stężenie to 7,34 %.

Pozycja nr 4: „Octocrylene”. Jest to następny filtr UVB. Maksymalne dopuszczalne stężenie to 10 %.

Pozycja nr 5: „Ethylhexyl Salicylate”, czyli salicylan 2-etyloheksylu. Jest to związek chemiczny, będący filtrem UVB i jednocześnie rozpuszczalnikiem dla innych substancji chemicznych. Chroni również kosmetyk przed pogarszaniem się jego jakości pod wpływem światła. Może działać uczulająco na skórę. Maksymalne dopuszczalne stężenie to 5%.

Pięć pierwszych składników to prawdopodobnie około 80% składu naszego kremu. Producenci nie są zobowiązani do podawania ilości składników ani w ujęciu procentowym ani wagowym. Jest to całkiem zrozumiałe, bowiem podając ilości składników, producent podałaby nam na tacy gotową recepturę, a to przecież ściśle chroniona tajemnica…

Podsumujmy. Około 80% składu naszego przykładowego kremu anti-age to woda, gliceryna, oraz 3 filtry UVB, przy czym jeden z nich może działać uczulająco na skórę.

Pozycja nr 6: „Alcohol Denat” czyli „etanol skażony”, czyli alkohol denaturowany, czyli po prostu denaturat (!). Jest to składnik silnie drażniący i wysuszający. W kosmetykach jest rozpuszczalnikiem dla innych substancji nierozpuszczalnych w wodzie i tłuszczach. Może pełnić rolę konserwantu. Maksymalne dopuszczalne stężenie to nawet 50%.

Czy nasze damy wiedzą, że smarują sobie twarz m.in. denaturatem? Hmmm….

Kolejne składniki to:

7) „Butyl Methoxydibenzoylmethane”. Nazwa zwyczajowa to Avobenzone. Jest to związek chemiczny będący filtrem UVA. Maksymalne dopuszczalne stężenie to 5%.

8) „Hydrogenated Polyisobutene”, czyli uwodorniony poliizobuten, który działa pośrednio nawilżająco.

9) „Bis-PEG-18 methyl ether dimethyl silane”. Jest to wosk silikonowy, inaczej silikon, a funkcja w kremie to „jedwabista konsystencja”.

10) „Dimethicone”, czyli dimetikon, albo inaczej emolient suchy, lub po prostu silikon, który wedle firm kosmetycznych wykazuje działanie osłonowe, chroni skórę przed czynnikami zewnętrznymi. Tyle, że blokuje pory i jest trudno zmywalny, a w dużych stężeniach i regularnie stosowany może powodować powstawanie wyprysków i stanów zapalnych.

11) „Cetearyl Alchol”, czyli alkohol cetearylowy. Działa natłuszczająco i ochronnie, pełni funkcję emulgatora (miesza fazę wodną z fazą tłustą).

12) „PEG-100 Stearate”, czyli kwas stearynowy oksyetylenowany 100 molami tlenku etylenu. Pełni funkcję emulgatora (miesza fazę wodną z fazą tłustą) i należy do tych „niefajnych”. Substancja może powodować podrażnienie skóry i oczu.

13) „PEG-20”, czyli kwas stearynowy oksyetylenowany 20 molami tlenku etylenu, to kolejny „niefajny” emulgator. Substancja może powodować podrażnienie skóry i oczu.

14) „Petrolatum” to inaczej wazelina, czyli nic wartościowego. O tym ropopochodnym produkcie będzie mowa dalej.

15) „Cetyl Alcohol” to alkohol cetylowy i kolejny emulgator. Może bez fajerwerków, jeśli chodzi o jakość tego „łącznika”, ale jest nieszkodliwy, a to już dużo.

W końcu!!! Na 16 miejscu mamy pierwszy składnik czynny, a w dodatku naturalny!

16) „Tuber Aestivum Extract” – Ekstrakt z białych trufli reguluje poziom wody w naskórku, odżywia, nawilża i napina zwiotczałą skórę.

Oczywiście, ile go dostajemy tego wie nikt, za wyjątkiem producenta.

Należy przy tym wspomnieć, że w kosmetykach naturalnych wszelkiego rodzaju wyciągi lub ekstrakty roślinne dodawane są zazwyczaj w stężeniach 3-5% aby miały sens, to znaczy, aby po prostu działały.

Sądząc po tym, że w naszym przykładowym INCI ekstrakt z białych trufli pojawia się po alkoholu cetylowym, który pełni tu funkcję emulgatora wspomagającego, w składzie kremu jest go prawdopodobnie poniżej 0,5%, czyli wielokrotnie mniej niż wynosi próg odczuwalnego działania. Czemu w takiej ilości? Bo jest drogi, a o resztę należałoby zapytać dyrektora finansowego tej firmy i dział marketingu.

Podsumowując, na 16 rozszyfrowanych składników mamy wodę, glicerynę, 4 filtry słoneczne, dwa silikony, denaturat, wazelinę, dwa emulgatory (łączniki fazy wodnej z olejową) bezpieczne i dwa takie, które mogą powodować podrażnienia. Na końcu mamy wyciąg z trufli w ilości śladowej, czyli w zasadzie niedziałającej.

Zastanawiałam się czy brnąć w pozostałe z 69 składników wymienionych w INCI, ale to raczej bez sensu, ponieważ jak wspomniałam – im dalej dany składnik jest na liście, tym mniejsza jest jego ilość w kremie, a więc i realne oddziaływanie. Niemniej, chętnie to zrobię na życzenie. Proszę skorzystać z formularza pod wpisem.

To na co dziś chciałam zwrócić uwagę, to to, że gdy widzimy krzykliwe reklamy kremów w rodzaju „kwas hialuronowy”, „drobinki złota”, „śluz ślimaka”, „kawior”, to miejmy świadomość, że najprawdopodobniej są na 16-ej pozycji albo i dalszej, co oznacza, że mają wartość bardziej marketingową niż czynną. Zachęcam do przeglądania INCI.

Przykładowo śluz ślimaka, który fenomenalnie sprawdza się w nawilżaniu. Tyle tylko, że MUSI być go duża ilość, bo minimalnie 10%, a najlepiej 35%. Musiałby być zatem na drugiej lub trzeciej pozycji w naszym INCI.

Co więcej, tak wysokie stężenie jak 35% sugeruje nawet, by użyć go w kosmetyku jako fazy wodnej, więc mógłby być nawet na pierwszej pozycji (!).

Oczywiście taki kosmetyk musi potem odpowiednio kosztować, bo śluz ze ślimaka nie jest tani. Problem w tym, że płacąc nawet 500 zł za kosmetyk w drogerii, nigdy nie znajdziemy takiego, który miałby śluz ze ślimaka w tak wysokim stężeniu.

Drugi zasadniczy problem kosmetyków drogeryjnych to „otoczenie” tych kilku wartościowych składników czynnych, które się w takim kremie znajdą. Otoczenie, czyli wypełniacze, polepszacze, zapychacze, łączniki, zapachy, filtry, konserwanty.

Jeśli przenalizujemy składy kosmetyków drogeryjnych, to zobaczymy, że otrzymujemy wodę zamienioną w krem przy pomocy substancji chemicznych, czasem szkodliwych dla skóry, z dodatkiem składników, które mają funkcję pracującą bardziej na naszą wyobraźnię i portfel niż na skórę, bo w są w ilościach niepoważnych.

Jedną z takich substancji jest „petrolatum”, czyli wazelina, substancja ropopochodna, która podobnie jak wszechobecne silikony, zaledwie na chwilę poprawia wygląd skóry tworząc na niej gładką powłoczkę. A może warto się „wazelinować”, nawet dla tej chwilowej powłoczki?

Niestety nie. Na dłuższą metę jest to substancja szkodliwa dla naszego ciała. Zapycha pory, ogranicza swobodne oddychanie i przeznaskórkową wymianę wilgoci, co prowadzi do przesuszenia skóry oraz nasila zmiany trądzikowe problematycznych cer.

Cóż, wazelina jest jednym z najtańszych „zapychaczy”, dlatego tak chętnie wykorzystuje się ją w masowych produktach.

Analizując składy różnych kosmetyków drogeryjnych, odnoszę wrażenie, że to na czym zależy producentom, to święty spokój prawny i finansowy. Woda, parafina, wazelina, silikony, filtry UV, zagęszczacze, wszystkie te składniki przede wszystkim nie uczulają. Po ich użyciu nie wyskoczą nam krostki na drugi dzień a oczy nie będą łzawić.

Cóż, co kto woli.

 

Chwila na autoreklamę…

W moich własnych kremach cała faza wodna to ok. 60-70%, przy czym ja używam hydrolatu zamiast wody destylowanej. Używam go, ponieważ sam hydrolat zawiera wiele dobroczynnych składników dla skóry. Dodatkowo do hydrolatu dodaję różne substancje czynne, które go jeszcze bardziej ubogacają. Tak więc moja faza wodna sama w sobie jest czynna i pracująca, w przeciwieństwie do obojętnej wody destylowanej stosowanej przez duże firmy kosmetyczne.

Staram się, aby każdy składnik moich kremów był dobrze przemyślany i pełnił w nim ważne funkcje. O tym napiszę następnym razem…

Podziel się z innymi

0

Gotowe kompozycje

Moje portfolio obejmuje obecnie 24 gotowych kremów i płynów.